Czy wiecie, że, gdy na Instagramie wpiszecie takie hashtagi jak np. #tigercubselfie czy #elephantselfie to wyskoczy Wam komunikat o tym, że treść pod nimi zamieszczona może być szkodliwa dla zwierząt? A jednocześnie to właśnie posty z egzotycznymi zwierzętami klikają się świetnie. Dlaczego tak ciągnie nas do zooturystyki i czy może być etyczna?
Czym jest zooturystyka?
Problem zooturystyki jest obecnie na tyle duży, że nawet influencerzy gromadzący na swoich kontach tysiące czy setki tysięcy fanów (przypomnijcie sobie chociażby Olfaktorię wjeżdżającą na Morskie Oko bryczką), promują swoją postawą zachowania szkodliwe . Tak, szkodliwe. Bo czym właściwie jest zooturystyka?
Podziwianie egzotycznych zwierząt znane jest od dawna, ale zaryzykuję stwierdzenie, że to “dzięki” social mediom stało się tak nieodzownym atrybutem podróży. Zdjęcia ze słodkimi trygrysiątkami, z przejażdżki na słoniu, głaskania małp czy przytulania delfinów, zbierają tysiące serduszek i pozytywnych komentarzy. W końcu zwierzęta wydają się na nich takie urocze i niewinne, prawda? Niestety, rzeczywistość jest inna.
Kulisy zooturystyki poznałam dzięki artykułowi “Zooturystyka – Zabawa kosztem cierpienia” z czerwcowego wydania “National Geographic”. Zbiegło się to w czasie z kupnem biletów lotniczych do Apulii, gdzie miałam w planach też… zobaczyć delfiny. O tym doświadczeniu przeczytacie później, a teraz przyjrzymy się samemu problemowi.
Dlaczego ludzi ciągnie do zooturystyki?
Poza wcześniej wspominaną chęcią zyskania akceptacji w mediach społecznościowych, za zooturystyką stoją (pozornie) dobre pobudki. Lubimy kontakt ze zwierzętami, uważamy je za słodkie i niewinne, a te egzotyczne – fascynujące.
Wybierając którąś z licznie oferowanych tego typu atrakcji, nawet przez chwilę nie zastanawiamy się, czy te zwierzęta faktycznie są szczęśliwe. A nawet jeśli – często dajemy się nabrać.
Świetnie pokazuje to przykład parku Maetaman Elephant Adventure oraz Ekodoliny słoni w Tajlandii (opisany we wspominanym numerze “National Geographic”). W jednym chińscy turyści wieszają się na trąbach zwierząt, a w drugim – zachodni turyści, ze spokojnym sumieniem, oglądają pozornie nieszkodliwe kąpiele słoni i przygotowują dla nich smakołyki.
Oba miejsca należą do tej samej właścicielki i de facto są jednym biznesem. Niektóre słonie pół dnia spędzają w jednym miejscu, a pół dnia w drugim! By odpowiednio reagować na potrzeby odwiedzających, są “poskramiane” – to słynny i równie brutalny rytuał.
Czy jeżdżenie na słoniach jest złe?
Czytając przywołaną wyżej historię, miałam łzy w oczach. Z jednej strony dlatego, że ktoś z cierpienia zwierząt robi interes, a z drugiej – że jest mnóstwo osób, które mniej lub bardziej świadomie z tego korzystają.
Kluczem do zrozumienia problemu zooturystyki wydaje się jeden, podstawowy wyznacznik. Jaki? Poznanie naturalnych zachowań zwierząt. Jeżeli coś nie jest dla nich naturalną rozrywką, której z powodzeniem mogłyby doświadczyć w dzikich warunkach, to prawdopodobnie jest dla nich szkodliwe.
Słonie nie są stworzone do wożenia ludzi. Tygrysy nie wykształciły w sobie naturalnej umiejętności spokojnego pozowania do sefie. A delfiny pomimo socjalnej natury, niespecjalnie przepadają za pływaniem z ludźmi w zamkniętych zbiornikach wodnych.
Często widząc słodki wygląd zwierzęcia, zapominamy o jego prawdziwej naturze. O tym, że może być drapieżnikiem, który musiał dostać bardzo silne środki uspokajające, by dać się pogłaskać.
Cała prawda o delfinariach
Jednym z segmentów zooturystyki są delfinaria. Cieszą się dużym powodzeniem szczególnie w nadmorskich kurortach turystycznych (na szczęście nie w Polsce). Muszę się przyznać, że za dzieciaka i ja z rodzicami trafiłam do takiego delfinarium. Co prawda nie pływałam z delifnami, ale patrzyłam jak, ku uciesze tłumu, przeskakują przed hula-hopy i wykonują inne sztuczki.
Nie mam pretensji do rodziców, że mnie tam zabrali. Wiem, że jak wiele rodziców współcześnie, kierowali się jednym – chcieli zapewnić dziecku rozrywkę. Poza tym, było to w czasach, gdy nikt nie słyszał o katastrofie ekologicznej czy żółwiach z plastikiem w brzuchach. Jednak teraz, w 2019 roku, kiedy jesteśmy (albo raczej – powinniśmy) być bardziej świadomi, wciąż naiwnie nie myślimy o skutkach naszych decyzji.

Przykłady? Takie wpisy znalazłam na forach dotyczących delfinariów:
“Samo pływanie okazało się miast pływaniem to >>siedzeniem w basenie z delfinem<<. Delfin w tym czasie pracował, cały czas stał nad nim trener który całe to pływanie – sądząc z jego zachowania – traktował jako zło konieczne. Delfin obracał się brzuchem do góry na sygnał trenera – podobnie było z innymi sztuczkami. Parę razy przepłyneliśmy basen w szerz trzymając się płetwy delfina.“
“Ogólnie to wrażenia jakieś są ale atrakcja według mnie jest tylko na jeden raz – więcej już tego próbować nie zamierzamy.”
“89$/osoba za 30 minut pływania, to jednak trochę droga impreza, choć na pewno warto spotkać się z delfinkami, pobawić się, pogłaskać, popływać z nimi, patrzeć jak śpiewają i jak cudownie się uśmiechają“
Celowo podkreśliłam najbardziej szokujące dla mnie fragmenty. Nieświadomość ludzi jest porażająca. Delfin skacze i “pracuje”, bo tylko tak może dostać niezbędny do życia pokarm. Płynący człowiek, trzymający się płetwy delfina, nie jest dla niego naturalną sytuacją. A budowa ciała wskazująca na uśmiech nie oznacza, że delfin jest szczęśliwy.
W delfinarium delfiny nie mają szans na zrównoważony rozwój. Nie mogą wykorzystywać echolokacji czy korzystać z nieograniczonej przestrzeni (a są stworzone do pokonywania dużych odległości). Są często przebodźcowane (np. przez głośną muzykę) oraz głodzone, by w zamian za pożywienie wykonywały odpowiednie sztuczki.
Jak wybierać atrakcje związane ze zwierzętami?
Wszystkie informację, które tu Wam przekazuje, można znaleźć za pomocą kilku kliknięć w Googlach. Dlatego też nawołuję, by robić to z głową i nie wspierać miejsc, które szkodzą zwierzętom. Podziwianie natury może być wspaniałym doświadczeniem i nie musimy sobie tego odbierać. Nie krzywdźmy przy tym jednak tych, którzy głosu nie mają!

Istnieje kilka dość intuicyjnych zasad, które pomogą nam w wyborze*.
Jakie miejsca powinniśmy wspierać?
Takie, które dają zwierzętom:
- wolność przejawiania normalnego zachowania,
- wolność od głodu, pragnienia, chorób, agresji,
- a także te, które stawiają na oglądanie zwierząt na wolności, a nie w zamkniętych klatkach czy zbiornikach.
Kolejną ważną wskazówką jest niepłacenie za zdjęcia ze zwierzętami. Popyt nakręca podaż, dlatego darujmy sobie zdjęcie z małpką, wężem albo orłem.
Jonian Dolphin Conservation – czym się zajmuje?
Na koniec, w związku z moim niedawnym pobytem w Apulii, chcę Wam polecić jedno miejsce. Jonian Dolphin Conservation w Taranto to instytucja badawcza prowadząca badania w północnej części Morza Jońskiego. Organizują także rejsy z oglądaniem delfinów (przy dużym szczęściu – wielorybów) w naturalnym środowisku.

Przed zdecydowaniem się na tę “atrakcję”, przeprowadziłam dość szczegółowy research. Przede wszystkim, moje zaufanie wzbudziło to, że są to obserwacje w naturalnych warunkach – w związku z tym organizatorzy nie dają 100 % gwarancji, że delfiny w ogóle zobaczymy. Poza tym, Jonian Dolphin współpracuje z instytucjami badawczymi, a rejsy organizuje w dwóch celach:
- zbierania środków na dalsze badania,
- przeprowadzania badań w czasie samego rejsu – na tym, który wybrałam, wolontariusze i pracownicy robili zdjęcia delfinom oraz kręcili filmy w celu ich identyfikacji.
Takie rejsy to przykład “citizen science”, czyli zaangażowania społeczeństwa (turystów) w bycie częścią projektów badawczych. Misja piękna i szlachetna, a jak to wypadło w praktyce?
Dolphin watching z Jonian Dolphin Conservation
Sam rejs kosztował 40 euro (w tym pyszne regionalne przekąski i wino) i trwał ok. 5 h. W tym czasie odbyliśmy rejs katamaranem i już po ok. 1,5 h zobaczyliśmy delfiny. Wypatrzyła je jedna z pracownic – przez lornetkę.



Szczerze Wam napiszę, że to było dla mnie maksymalnie wyjątkowe i wzruszające uczucie. Widzieć takie piękne zwierzęta gdzieś daleko od miasta, w naturalnych warunkach – magia. Momentami było ich tyle, że nie wiedziałam, gdzie patrzeć. Jak się okazało, faktycznie są one bardzo socjalne – gdy już natrafiliśmy na jakąś grupę, chętnie płynęła ona z nami.

W międzyczasie jedna z wolontariuszek opowiadała o poszczególnych gatunkach, a także o samym Jonian Dolphin Conservation. Ta wartość edukacyjna utwierdziła mnie w przekonaniu, że wybrałam mądrze i swoimi pieniędzmi wsparłam właściwą inicjatywę. W czasie jej opowieści było widać, że ona naprawdę kocha te zwierzęta, a takie rejsy pozwalają lepiej je chronić. Oczywiście, nie obyło się też bez historii o uratowanych przez nich żółwiach, które najadły się plastiku – ale to już temat na inną opowieść…
Rezerwacji możecie dokonać tutaj:
https://www.joniandolphin.it/wordpress/2017/whale-watching/
Niezależnie jednak od tego, gdzie jedziecie, pamiętajcie, by nie zasłaniać się niewiedzą czy naiwnością. Ostatecznie wakacje to nie wyścig po najlepszą fotkę, ale tworzenie wspomnień. A kto chciałby mieć wspomnienia okupione cierpieniem innych, prawda?
*Zasady za “National Geographic” i organizacją Animals Australia
Od małego bałam się wsiąść na słoniki, kucyki czy inne takie. Teraz już wiem dlaczego. Patrząc na oczy tych zwierząt obawiałam się ich skrzywdzić. Nie wiedziałam, że podaje im się środki uspokajające, by je pogłaskać. To straszne! One nie powinny być traktowane jak zabawki. One są w pewnym sensie ludźmi <3
Dobrze, że u Ciebie nawet podświadomość podpowiadała, co dobre! 🙂